Mary zasypia dlatego, że jest zmęczona. Nie dlatego że nadeszła pora, że łóżko pościelone, że bajka się skończyła… Ma to swoje wady – przede wszystkim, rzadko śpi wtedy, kiedy byśmy chcieli. Ale ma też mnóstwo zalet, zwłaszcza w podróży. Przede wszystkim, nie trzeba wracać do domu, kiedy przyjdzie pora spania. Jednak trzeba zrobić przerwę w wędrówce, schować się w cieniu miłej knajpy, świątyni, na trawce…

A jeśli nie chcemy przestojów, najlepiej na czas drzemki zaplanować przejażdżki wodno-autobusowe. Nic tak nie usypia Mary jak dźwięk silnika i kołysanie. Wybierając się na łódkę pamiętajcie o osłonie od słońca. Nie mam na myśli kapelusza, ale… zadaszenie. Jeśli na łódce nie ma się gdzie schować, trzeba coś zaimprowizować, np. dach z wielkich liści zatkniętych o krawędzie łódki.

Niemniej kiedy nadejdzie moment snu trzeba umościć łóżko w jakimkolwiek miejscu. Co się przydaje:

  • sarong – jest wystarczająco duży by się na nim położyć i okryć jednocześnie, do tego lekki i zgrabny, może posłużyć jako spódnica, chusta, albo naprędce zaimprowizowany daszek
  • samodmuchające się maty – takie małe, „rybackie”, wielkości siedzenia; wozimy ze sobą dwie sztuki, jedną zazwyczaj mamy przy sobie; są lekkie, małe i miękkie, a służą na wiele sposobów
  • koc – ale jest ciężki i nieporęczny, można go zabrać z hotelu na krótkie przejażdżki

Odkryliśmy całkiem przypadkiem dobry patent na legowisko – plecy nosidełka. Mowa o dużym nosidełku ze stelażem, zapewne też nie każdym. Jeśli jednak tył jest miękki, a stelaż nie wystaje, może być całkiem wygodnie. Zwróćcie na to uwagę wybierając nosidełko. Po tym odkryciu braliśmy je ze sobą na niemal każdą wycieczkę. Służył jako plecak (ma bardzo pakowną kieszeń), legowisko, siedzisko, nosidełko… Raczej nie przeszkadza i wszędzie się mieści.

Jak się okazało da się spać w tuk-tuku, w cieniu świątyni, w knajpie, w autobusie…