Mandalay zrobiło na mnie wrażenie chaotycznego miasta. Obeszliśmy spory jego kawałek, ale w każdym miejscu wyglądało podobnie. Centrum nie wiedzieć dlaczego było centrum. Może przez centrum handlowe?

Mimo, że nic tego miasta nie wyróżniało polubiłam jego klimat. Nie napuszone, nie puszczające oka do turystów, jakieś takie zwykłe i autentyczne. Na ulicach turystów nie wielu. Właściwie w ogóle. Nikt nie rzucał się na nas, oferując swoje usługi. Były uśmiechy i zaproszenia do stolików w ulicznych „jadalniach”. Oczywiście chętnie z nich korzystaliśmy.

Ludzie sprawiali wrażenie z lekka zawstydzonych. Ale ośmielała ich Marysia.

Ludzie sprawiali wrażenie z lekka zawstydzonych. Ale ośmielała ich Marysia. Nie mogli się oprzeć, by nie podejść i przyjrzeć się jej z bliska, spróbować dotknąć jej białej skóry, a może nawet wziąć na ręce. Tylko tutaj zdarzało się, że przed porwaniem Marysi na ręce pytano nas najpierw o zgodę. Nie zapomnę grupy młodych kobiet spotkanych w Kuthodaw Pagoda. Były Marysią zauroczone. Ustawiły się w kolejce, by wziąć ją na ręce i zrobić zdjęcie. Były przemiłe, najpierw pytały nas, potem malutka. Mary z rozbawieniem przechodziła z rąk do rąk. Jednak miłych pań było za dużo i cierpliwość się skończyła. Wtedy podeszła staruszka towarzysząca kobietom, sięgnęła do portfela, wyjęła banknot i z uśmiechem wręczyła go Marysi. Ta odwzajemniła podobnym uśmiechem, wzięła banknot i trzymając go w rączce dalej pozowała. Sama byłam zaskoczona. Młoda najzwyklej dała się przekupić. Mądra staruszka i zaskakujące dziecko. Rzecz działa się w świątyni, więc zaraz po sesji Mary pobiegła wrzucić banknot do skrzynki z datkami dla mnichów. Ci też ją polubili. Pozwalali jej bić we wszystkie dzwony. Co za radość, od malutkich po wielkie okazy, wszystkie dudniły na zawołanie. Najbardziej otwarcie reagowały dzieciaki. Wiedziały, że Mary jest inna, ale nie miało to znaczenia. Po prostu szukały nowego towarzysza zabawy. Zaś Mary była stęskniona rówieśników, więc wymiana zabawek i pomysłów na berka była ekspresowa.

Atrakcji turystycznych jest w Mandalay sporo, ale są rozsypane po mieście lub jego dalszych okolicach. By wszystko obejrzeć należy zorganizować sobie transport, przewodnika i dokładnie rozplanować wycieczkę. Tak więc pierwszy dzień upłynął na przygotowaniach i planowaniu. Ponadto włóczyliśmy się po mieście. Znaleźliśmy fantastyczną hinduską uliczną knajpę. Była rozświetlona kolorowymi światłami i pełna ludzi, którzy zajmowali całą ulicę i przyległe chodniki. Okazała się idealna na kolację po męczącym dniu. Plastikowe stołeczki były tak małe, że kolanami obijaliśmy sobie brodę. Jedzenie było wyśmienite, a na koniec pyszna hinduska kawa. Zastanawiacie się co jadła Mary? To co my, zasadniczo.

Wieczory w Mandalay były spokojne, miasto szybko kładło się spać. My noce spędzaliśmy na wielkim hotelowym tarasie z cudownym widokiem na rozświetlone miasto i płonące złotem świątynie.