Zastanawiacie się, jak Marysia zniosła dwa dni jeżdżenia na pace? Doskonale. Po pierwsze – uwielbia, kiedy trzęsie. Po drugie – okno zawsze otwarte. Po trzecie – nie ma pasów bezpieczeństwa.

No pewnie, że było jej niewygodnie. Nie ma opcji, żeby nie. Nam też było. Trzęsie, podskakuje, rzuca na wszystkie strony, obija ciało. Ale po pierwsze, rodzicielskim gestem jej niewygody ograniczaliśmy do minimum. Po drugie, to coś nowego, więc pojawiła się ciekawość, co fajnego może się z tym wiązać. Po trzecie, ma Mary taką naturę, że szuka pozytywów. Pewnie, że twardziej niż w wózku. Pewnie, że bardziej rzuca niż w nosidełku. Ale za to, jak szybko jedzie, można stanąć w czasie jazdy, można przeskakiwać z kolan mamy do taty i z powrotem, można nawet kruszyć jedzeniem!

Mam wrażenie, że dorośli dłużej się godzą z niewygodami. A często w ogóle się nie godzą. Coś nie gra – robią awanturę, zmieniają plany albo rezygnują. Trudno im spojrzeć ponad ten kran, z którego kapie woda. Dzieciaki jakoś tak potrafią odwrócić swoją uwagę od niewygodności, szybciej dostrzegają dobrą stronę w złych okolicznościach. Siedzenie twarde – to może jak wstanę będzie fajnie?! Oczywiście, w niektórych przypadkach stosują też inne rozwiązanie – to może jak zacznę wrzeszczeć wniebogłosy to będzie fajnie?! Cóż, tak bywa. Ale to już nieco inne podejście do sprawy niewygód. Bardziej dojrzałe.

Podsumowując ten dygresyjny wątek. Planując podróż, a zwłaszcza decydując gdzie spać i jak tam dojechać,  martwimy się często jak ona to zniesie, czy nie będzie marudzić, czy może nie lepiej samochodem, czy może nie lepiej gdzieś bliżej, czy nie będzie problemu. I nigdy nie ma. No to po co to zamartwianie się…