Trochę unikamy atrakcji zaprojektowanych z myślą tylko o dzieciach. Nie jesteśmy bywalcami figlo rajów, a wizja odizolowania malutka i zamknięcia w świecie plastikowych kulek jakoś nas nie przekonuje. Uznaliśmy jednak, że możliwość zobaczenia odcisku stopy dinozaura to będzie atrakcja nie tylko dla najmłodszych.

Wracając do Kutaisi, skąd następnego ranka odlatywał nasz powrotny samolot, postanowiliśmy odwiedzić park Satapila. Po kilku godzinach w samochodzie czuliśmy potrzebę rozprostowania kości, powdychania świeżego powietrza, wyłożenia się na trawie i popatrzenia w zieleń. Park okazał się niestety bardziej „ułożony” niż się spodziewaliśmy – przystrzyżona trawa, wyznaczone ścieżki, nie dotykać, nie deptać itd. Aby do niego wejść musieliśmy poczekać na grupę z przewodnikiem, co nas nieco zniechęciło. Na szczęście szybko udało nam się odłączyć.

Dinozaury, jakie wyłoniły się zza drzew mogły tylko wystraszyć, rozśmieszyć lub zasmucić.

Owszem, śladów dinozaura jest tu kilka. Zamknięte w oszklonym pomieszczeniu, otoczone inscenizacją rodem z Parku Jurajskiego. Dosłownie. Dookoła fototapeta ze zdjęciami i kadrami z tego właśnie filmu, wszystko bardzo kiepskiej jakości. Jeszcze ciekawszy okazał się park dinozaurów. To jak sądzę miała być atrakcja dla najmłodszych, ale dinozaury, jakie wyłoniły się zza drzew mogły tylko wystraszyć, rozśmieszyć lub zasmucić. Cztery prehistoryczne gady, którym pianka wychodziła zpaszc zy, a trociny sypały się z ogona, chwiały się i porykiwały. Jednemu taśma się zacięła, drugiemu nawalił mechanizm do poruszania głową. Marysia wyglądała na zdziwioną, wolała ich nie dotykać i zbliżała się do potworów z dozą niepewności. Zdecydowanie większe zainteresowanie wzbudziła w niej mała drewniana scena w parkowym amfiteatrze (oj tak, odczuwamy parcie na scenę). No i chyba największe wrażenie, zresztą na nas wszystkich, zrobił taras widokowy.

Sunąc gdzieś w tyle za innymi zwiedzającymi dotarliśmy na szczyt parkowego wniesienia, kiedy nie było tam już nikogo poza przysypiającym strażnikiem. Zdjęliśmy buty i na bosaka wbiegliśmy na oszklony taras. Dokładnie tak – oszklony, całkowicie oszklony, łącznie z podłogą. Pod nami przepaść, przed nami rozległy widok na okolice Kutaisi. Bardzo przyjemne wrażenie. Specyficznego uroku dodawała miejscu cisza i pustka dookoła – nowiutki taras bez gości, biała dizajnerska kawiarnia zamknięta na trzy spusty.

W Satapili zaliczyliśmy jeszcze przejście przez jaskinie. Jaskinia ciekawa i dosyć długa. Podejrzewam jednak, że nie tak okazała, jak oddalone o kilkanaście kilometrów jaskinie Prometeusza. Jeśli macie czas, polecam odwiedzić te właśnie.

My tymczasem w smutku zaczynamy się pogrążać. Wracamy do miasta, by oddać naszego zasłużonego merca. Jutro powrót do domu. Na szczęście przed nami jeszcze wieczorne spacery i pożegnalna gruzińska kolacja.