Połowa weekendu minęła w strugach tropikalnego, nieustępliwego deszczu. Wszystkie plany zmokły. Więc kiedy tylko następnego dnia obudziło nas słońce, zapakowaliśmy kilka gratów i wskoczyliśmy na skuter, by eksplorować dalszą okolicę. Dzisiaj skręcamy Matara Rd. w prawo. 

Skuter to najlepszy sposób na eksplorowanie plaż Sri Lanki. Można przystanąć, popatrzeć, przekonać się, jak jest i pojechać dalej.

Skuter to najlepszy sposób na eksplorowanie plaż Sri Lanki. Można przystanąć, popatrzeć, przekonać się jak jest i pojechać dalej. Można się wykąpać, pobiegać, zarzucić na siebie koszulkę i wyschnąć, jadąc w kolejne miejsce. I tak w kółko. Potem zatrzymać się u sprzedawcy owoców, zjeść lunch w mijanej knajpce i jechać dalej. Można też odbić w kierunku przeciwnym, niż morze. I znowu jechać dalej. Tym sposobem poznaliśmy kilka zakątków, które mogą Was zainteresować.

Od Weligamy pojechaliśmy w kierunku Galle. Ciekawiły nas malowniczo wyglądające, małe surferskie plaże przy Midigamie. Uroku trudno im odmówić, jednak okazały się mało przyjazne „zwykłym” plażowiczom — wąskie, kamieniste i praktycznie nie osłonięte od głośnej ulicy. Ponadto woda z takim hukiem uderzała w wybrzeże, że strach podejść. Surferzy szybko wypływali w morze łapać swoje fale, a na brzegu już nikt nie zostawał. Pojechaliśmy więc dalej.

Po drodze mijaliśmy wiele miejscówek lokalnych rybaków, przesiadujących na wbitych w dno morza palach i łowiących ryby. O przepraszam, raczej pozujących do zdjęć. Wiecie, że za taki kadr trzeba zapłacić?

Kolejny przystanek to Ahangama. Dobrze, że stosunkowo niedaleko Weligamy, bo już wiemy, że będziemy tu wracać. Szeroką i rozległą plażę zamykają po obu stronach skały, na których usadowiły się klimatyczne wille i małe hoteliki. Jest ich tutaj trochę, ale są tak nienachalne, ukryte za palmami i oddalone od morza, że ma się wrażenie odnalezienia zapomnianego zakątka. Ludzi też niewiele. Przy wejściu mała knajpka i kilka leżaków do wynajęcia. No i fale. Są tutaj cudowne! Bo opisując plaże Sri Lanki nie można zapomnieć o falach. Ich wielkość, częstotliwość, oddalenie od brzegu zdecydują o tym, kto wejdzie do wody i jaką będzie miał z tego frajdę. No więc w Ahagama jest rozległa płycizna. Przez kilkadziesiąt metrów woda sięga najwyżej kolan. Dzieciaki mogą więc bez obaw siedzieć przy brzegu, a fale co najwyżej zmyją ich piaskowe zamki. Potem mogą mieć frajdą, że idą daleko w głąb morza i nic złego się nie dzieje. Dalej fale stają się coraz większe, więc towarzystwo dla maluchów jest niezbędne. Jeszcze 20 m i dociera do nas potęga wody. Tu kłębią się i załamują 2 metrowe potwory, a ich huk potęguje radość. Jeśli myślicie o spróbowaniu surfingu ta plaża jest doskonałym poligonem szkoleniowym. To jednak odłożyliśmy na inną okazję.

Wsiedliśmy na motor, by osuszyć się i sprawdzić, co jest dalej. Dotarliśmy do Koggala. Miejska plaża świeciła pustkami. Wpadliśmy tu kiedyś w ubiegłym roku i zrobiła na nas lepsze wrażenie. Więc sami widzicie, jak to bywa. Nadal szeroko, piaszczyście i przestrzennie, ale jakoś tak nudno. Duże fale rozbijały się przy samym brzegu i nie pozwalały na swobodne brykanie. Hotelowa część plaży może być tutaj całkiem atrakcyjna, jednak te hotele… beton grubym murem oddzielający plażę od reszty świata. Przysiedliśmy więc w opustoszałej knajpce, a potem popędziliśmy w stronę przeciwną od morza.

 W okolicy Koggala znajduje się wiele lagun, rzek i małych wysepek. Jeśli nie jesteście zapalonymi plażowiczami warto tam znaleźć kwaterę. To naprawdę wyjątkowe miejsca, zupełnie inna Sri Lanka. Spokój, cisza, pustka, soczysta zieleń pól ryżowych. Pojechaliśmy kilka kilometrów w głąb, aż dotarliśmy do jeziora. Plaż tu oczywiście nie ma. Można patrzeć, relaksować się i rozmyślać o wyższości ciszy nad szumem morza.

Za Koggala zaczynają się już sławne plaże Unawatuny. W ubiegłym roku zrobiły na nas średnie wrażenie, ale postanowiliśmy dać im drugą szansę. Niepotrzebnie. Na piachu parkują tu nawet miejskie autobusy. Sporo ludzi, naganiacze, sprzedawcy sarongów. Wszyscy prężą torsy na hotelowych łóżkach. No i te fale. Dno bardzo szybko i gwałtownie się zagłębia. Duże i silne fale uderzają w sam brzeg, a że w piachu jest sporo połamanych muszli, fale te przy okazji drapią stopy i kostki. Marysia szybko uciekła na bezpieczną odległość. Zaleta tutejszej plaży jest taka, że dorośli mogą sobie komfortowo popływać w głębokiej wodzie. 

Dojechaliśmy niemal do Galle, by znaleźć coś smacznego do jedzenia. No i znaleźliśmy – było przepysznie, tylko rachunek nas nieco zaskoczył. Jak na miejsce, do którego nie zawitała żadna biała twarz poza nami, dodano nam chyba „podatek” od tej właśnie białej twarzy.

W drodze do domu, w okolicach Unawatuny odwiedziliśmy jeszcze urokliwą, starą świątynię w głębi lądu. Stoi na niewielkim wzgórzu wśród pól ryżowych. Barwna świątynia, z wielkim leżącym Buddą znajduje się w jaskini. Podobno ma dwa tysiące lat. Kręcąc się na skuterze szkoda pominąć takie miejsca, bo innym sposobem trudno do nich dotrzeć. Podobnych świątyń jest na Sri Lance sporo, trzeba tylko nieco powęszyć i zaglądać w zakamarki.

Ciemność zastała nas w drodze. A Marysia tradycyjnie, nie zważając na nic zasnęła…