Po pierwszym zanurzeniu Marysia szybko wynurzyła głowę i krzyknęła „Tato, tam jest strasznie!”. Ale nie mogła się powstrzymać, by nie zajrzeć ponownie pod powierzchnię wody. I znowu, i jeszcze raz, i jeszcze kilka kolejnych. No i to byłoby na tyle. Zakochała się w podwodnym świecie. Teraz czeka, aż dorośnie i będzie mogła nurkować, jak ciocia Marta. Ale od początku…

Nie mogła się powstrzymać, by nie zajrzeć ponownie pod powierzchnię wody. I znowu, i jeszcze raz.

Uwielbiamy snorklować. Wozimy ze sobą sprzęt i korzystamy z każdej okazji, by sprawdzić lokalne rafy. Wspólne snorklowanie jest fantastyczną zabawą, jednak od kiedy jest Marysia, wspólne nie wychodzi. Ktoś musi zostać na brzegu i czekać na swoją zmianę. Ku naszej radości, pierwszy przełom nastąpił w ubiegłym roku. Na filipińskich rafach Marysia zaczęła wyskakiwać z łodzi na głęboką wodę. Zabezpieczona w dmuchane koło po prostu płynęła za nami i śledziła nasze snorklowe trasy. Uparcie jednak nie chciała zanurzyć chociażby czubka nosa. Bardzo żałowaliśmy, że nie może zobaczyć tego, co dzieje się pod wodą. Wiedzieliśmy, że ten świat ją zauroczy. W tym roku nastąpił kolejny przełom…

W Tajlandii basen mamy pod domem. Marysia pluska się w nim niemal każdego dnia. Najpierw w kole i rękawkach, tylko przy brzegu, po kilku dniach nieco głębiej, po kolejnych kilku już w samych rękawkach, po tygodniu zaczęła nieśmiało skakać do wody, gdy tylko ktoś mógł ją złapać. I na tym koniec. Stanęło. Musiał minąć rok i być może wydarzyć się coś jeszcze, by odważyła się zrobić coś więcej. Naszym zdaniem to coś, to maska. 

Znaleźliśmy przypadkiem pływackie okulary. Kiedy Marysia je założyła, po chwili trzymała głowę pod wodą. Co za zaskoczenie! Przez kilka miesięcy namawialiśmy ją, by zanurzyła chociaż usta i puściła kilka bąbelków. Nie. Uparcie nie. A tu proszę! Kiedy oczy zostały zabezpieczone okularami, pozostała kwestia nosa. Bo jak tu pływać, kiedy jedna ręka musi go zatykać. W te pędy pobiegliśmy kupić maskę. Przewidując kolejne etapy, razem z rurką. No i zaczęło się.

Po pierwszym dniu wyrzuciła dmuchane koło. Po drugim dniu opływała basen dookoła trzymając się krawędzi. Po trzecim dniu nauczyła się oddychać przez rurkę.  Po czwartym dniu zanurzała się i odbijała się od dna. Piątego dnia… gardło ścisnęło się ze wzruszenia — zanurkowała i popłynęła. Teraz jej ulubioną zabawą jest wyławianie zabawek wrzuconych wcześniej na dno basenu. Choć samo pływanie nie wychodzi jej jeszcze najlepiej, nurkuje jak stary wyjadacz.

Na Koh Mak kupiliśmy jednodniową wycieczkę, by zwiedzić najciekawsze rafy w okolicy. Zdecydowanie nie są to najpiękniejsze rafy, jakie mieliśmy okazję podziwiać, ale tego dnia inne emocje grały rolę. Marysia po raz pierwszy w życiu zobaczyła podwodny świat. Zupełnie rozumiem jej pierwszą reakcję. Jest to świat tak inny, że nieco przerażający. Ale przerażająco piękny. Nawet w skromnym wydaniu Koh Mak, Tymczasem ciocia Marta po raz pierwszy zanurkowała z pełnym akwalungiem. Chyba ona również złapała bakcyla. A w tych okolicznościach stała się idolką Marysi.

Cóż, to kolejny przełom. Nasze snorklingowe życie nabrało innego wymiaru. Bo uwierzcie, to niesamowite i fantastyczne uczucie, móc złapać swoje dziecko za rękę, razem zanurzyć się i popłynąć, by podziwiać podwodne życie. Patrzeć, jak emocje buzują pod jej maską, gdy zbliża się kolorowa rybka, jak macha pod wodą ręką, by pokazać mi jeżowca, wreszcie wynurza się umęczona, krzycząc „mamo, mamo, widziałaś?!”.