Chcieliśmy dojść wyżej. Doszliśmy na zaledwie 2200 mnpm. Jednak dzięki tym 2200 m wiemy, że za kilka lat wejdziemy znacznie wyżej. Oczywiście całą naszą trójką.

Początek zimy to doskonały czas na treking w Himalajach — zima jeszcze nie taka mroźna, ludzi na trasach nieco mniej, a niebo niemal zawsze bezchmurne. Na myśl o tym chce się iść jak najwyżej i jak najdalej. My jednak szliśmy z 5 letnim dzieckiem. Z pytaniem dokąd wiązało się kilka ważnych kwestii.

  • Po pierwsze, czy zapakować Marysię jak bagaż i iść dokąd chcemy? Czy może pozwolić jej być pełnoprawnym uczestnikiem wyprawy i iść tam, dokąd jest w stanie dojść? Stanęło na drugim. To właściwie oczywiste.
  • Po drugie, czy Marysia będzie chciała sama iść? Jak długo? Jak wysoko? Tego nikt nie wiedział. Co prawda twarda z niej dziewczyna, ale góry to nowy rozdział

Z 5 latką jest ten „problem”, że jeszcze nie dorosła, ale już nie jest małym dzieckiem. Nie wiadomo, czy będzie w stanie pójść, ale wiadomo, że nie będziemy w stanie jej nieść. Nosidełka już od dawna nie używamy. By pozbyć się rozterek i zwiększyć szanse na wyższe wejście postanowiliśmy wynająć tragarza (tzn. portera). To koszt zaledwie 20 dolarów na dobę, a zyskamy spokój ducha i zaoszczędzimy sił. O ile jednak tragarzy w Nepalu jak grzybów, znalezienie tragarza z nosidłem dla dziecka to wyzwanie, jak sama Annapurna.  W kilku agencjach w Katmandu nie znaleźliśmy żadnego nosidła, nawet lokalnego — przerobionego kosza do noszenia towarów. Ktoś miał go dla nas znaleźć w Pokharze. Tak więc przybyliśmy z nadzieją przetestowania owego wynalazku. Ktoś nas odebrał, ktoś zabrał gdzieś tam, ktoś inny miał mieć nosidło, potem przynieść za godzinę. Wreszcie zadzwonili, że mogą skombinować, ale musimy je kupić. Po tym telefonie wzięliśmy sprawy w swoje ręce. A właściwie nogi. Na 10 minut przed zamknięciem biura zakupiliśmy wymagane pozwolenia, następnego dnia rano ruszyliśmy w drogę.

1. dzień

Marzyła nam się Poon Hill (3210 mnpm), ale podejrzewaliśmy, że może być trudna do zdobycia w 5 dni bez tragarza. Tak więc wystartowaliśmy w Naya Pul i poszliśmy w kierunku wioski Ghandruk. To kierunek, z którego zazwyczaj wraca się z trasy Ponn Hill Circuit. Chcieliśmy sprawdzić, jak pójdzie Marysi, a dalsze decyzje podjąć w drodze. Trasę do Ghandruk dorośli pokonują w jeden dzień (6 h). Z Marysią zrobiliśmy ją w 10 h, co oznacza 2 dni. Stratuje się bardzo łagodnie. Wioski, dzieci wracające ze szkoły, wodospady, małpy i inne atrakcje. Trochę byliśmy zaskoczeni, że mijają nas nie tylko jeepy, ale też rozklekotane autobusy. Nie ulegliśmy jednak pokusie podwózki. Po 3 h zeszliśmy z drogi na kamienisty i dosyć stromy szlak. Marysia pokonała go niemal w podskokach, gadając jak nakręcona. Popołudniowa zupa dała jej zastrzyk energii, który wystarczył by na więcej, jednak zaczynało się ściemniać. Zatrzymaliśmy się w Syauli Bazaar, w uroczym guest housie, w pokoju z widokiem na dolinę.

2. dzień

Drogę do Ghandruk można pokonać drogą dla jeepów lub szlakiem. Szlak jest dosyć kamienisty i stromy, jednak Marysia zdecydowała, że woli na skróty. Zaczęliśmy mozolnie się wspinać. Po około 3 h dotarliśmy do Kimche. To ostatnia wioska osiągalna dla 4 kółek. Stąd prowadzi już tylko szlak górski, a jeepy zastępują stada objuczonych towarami osłów. Po kolejnych 2 h docieramy do Ghandruka. Tam zostajemy, kolejna wioska jest za daleko, by zdążyć przed mrokiem. Wiemy już, że na Poon Hill nie dotrzemy.

3. dzień

Pozostały nam 3 dni. Tyle potrzebuje dorosły, by dotrzeć stąd do Poon Hill i wrócić. Nawet z porterem musielibyśmy pędzić. Tymczasem zakosztowaliśmy w swobodnym i niespiesznym marszu z dzieckiem u boku, a nie na plecach. Marysia świetnie się odnajdywała w górskiej wędrówce, a my cieszyliśmy się z jej radochy. Tak więc trzeciego dnia ogłosiliśmy postój w Ghandruku. Znaleźliśmy miejsce, w którym chciało się zostać dłużej — przytulny guest house na wzgórzu, powalający widok na Himalaje, uroczą tradycyjną wioskę i okoliczne trasy do włóczenia się i patrzenia.

4. dzień

Zaczynamy schodzić. Liczymy, że 2 dni wystarczą, choć dystans do przejścia mamy dłuższy niż w górę. Dzisiaj naszym celem jest wioska Tolka. Najpierw męczące zejście na dno przełęczy po stromych schodach i kamiorach. Zajmuje nam ponad 2 h. Po zejściu w dolinę musimy podejść na przeciwną górę. Zajmuje nam to 1 godzinę. Jeszcze tylko 2 godziny trawersem przez urocze wioski i docieramy do celu. Witamy w Tolka. W całej wsi jesteśmy dzisiaj jedynymi turystami, więc nie nudzimy się. Do Marysi zbiegała się gromada dzieciaków, do nas posłano wysłannika z zaproszeniem na wódkę. A jutro mamy przed sobą najdłuższy etap.

5. dzień

Ostatni odcinek nieco nas umęczył. Nie z powodu wódki, ale raczej monotonności drogi. 7 godzin nieco się ciągnęło i nawet wiszące mosty nie były wystarczającym urozmaiceniem. W dodatku, choć mieliśmy schodzić, nagle znaleźliśmy się na wysokości 2200 mnpm, a droga zdawała się ciągle piąć w górę. Trwało to tyle, że zaczęliśmy się obawiać zabłądzenia, bo też ludzi po tej stronie doliny jak na lekarstwo. Po 5 h dotarliśmy do wioski Pothana. To kolejne miejsce, w którym chciało by się zostać na dłużej. Spokój i Himalaje. Nas jednak czekały jeszcze 2 h zejścia i pizza w Pokharze.