Centrum handlowe. Z angielska „mall”. Lubię tę nazwę. Już w samym brzmieniu doskonale pasuje do tego miejsca. Kojarzy mi się ze słowem „ul”. Zaś „centrum handlowe” brzmi bez wyrazu i pozbawia wszelkich złudzeń — tam chodzi się po to, by zrobić zakupy. Co by nie mówić, centra handlowe w Polsce (może poza kilkoma wyjątkami) są pozbawione wyrazu. Średnio to ładne, oferuje średnie jedzenie, średniego sortu rozrywkę, ciuchy z średniej klasy sieciówek. Zaś prawdziwy azjatycki mall…

To świat równoległy do tego, który widzimy na ulicy. Wystarczy przekroczyć szklany próg, by to poczuć. Jeden krok i zostawiamy za sobą rozpalone miasto. Wtapiamy się w tłum ludzi, którzy delektują się chłodem i iluzją, jaka ich otacza. Na prawo Gaultier, na lewo Dolce&Gabbana. Przed wejściem do ich sklepów ustawiła się kolejka. Na wprost salon Maserati, jeden z samochodów stoi przed wejściem. Korytarzem na lewo wystawa figur Mangi, w głębi scena, konkursy, występy. Ruchome schody wiją się na kolejne piętra. Szkło, marmur i światło współgrają ze sobą. Schody do toalety udają pianino (nie liczę już, który raz Marysi chce się siku). Przejeżdża elektryczna lokomotywa wioząca dzieci. Węszymy, że gdzieś tu będzie plac zabaw. I to jaki! Gdy czujemy głód i pragnienie wybieramy wśród tajskich, japońskich, koreańskich, włoskich, francuskich lokali.

To świat równoległy do tego, który widzimy na ulicy. Jeden krok i zostawiamy za sobą rozpalone miasto.

To męczący, ale fascynujący świat. Niemal alternatywne miasto. Można zacząć od sławnego Siam Paragon, jednego z największych malli w Azji. Ale gdyby komuś nie pasowało, w jednej chwili może znaleźć się w Siam Center. Tutaj też źle? Ruchome schody, rozsuwające się drzwi i przechodzimy do Siam Discovery. Nadal niezadowoleni? Można tak dalej, przez niemal cały kwartał miasta, z jednego malla do drugiego przechodzimy nie dotykając stopą rozgrzanej ulicy. Jesteś fanem gier? Są malle specjalizujące się w elektronice. Pochłoną cię na cały dzień. Kiedyś się dziwiliśmy, jak to możliwe, że bez względu na porę dnia i dzień tygodnia, w każdym z nich są tłumy. Teraz już trochę mniej się dziwimy. Choć magia zakupów przyciąga najsilniej, można tu spędzić całe dnie nie odwiedzając ani jednego sklepu. Siam Paragon w swoich podziemiach kryje jedno z największych azjatyckich Oceanariów. A na najwyższej kondygnacji naszą ulubioną Kidzanię. Chyba nie ma sensu wspominać o zwykłych centrach kinowych i konferencyjnych. Ponadto, jest tutaj po prostu chłodno. Czasami się zastanawiam, czy chłód nie jest głównym magnezem, przyciągającym tłumy. Zwłaszcza w kwietniu i maju.

Szczerze mówiąc, zamierzałam napisać o placach zabaw. Bo fajnie bawić się parku, ale tak się składa, że malli jest w Bangkoku znacznie więcej niż parków. I tak się składa, że są one fascynującym światem i obiektem do obserwacji. Są stałym elementem azjatyckiego życia, zwłaszcza w dużych miastach. Jeśli więc chcecie dotknąć Azji, nie ograniczajcie się do bazarów na kolejowych torach.

Ponadto, w każdym mallu jest miejsce dla dzieciaków. Duże, małe, proste lub przekombinowane. Z opieką dla dzieci lub bez. Od Kidzanii, po zwykłe trampoliny i salony gier. W Polsce może nie byłby to powód do dumy, ale tutaj w mallach bywaliśmy. Jedliśmy, piliśmy i dobrze się bawiliśmy.